Dobrze jest sobie od czasu do czasu ponarzekać. Nie przekonują mnie sztuczne uśmiechy, nie przekonuje robienie czegokolwiek „na pokaz”, nie dam się nabrać na udawanie i wmawianie wszystkim dookoła, że jest dobrze, gdy ewidentnie tak nie jest. Przecież każdemu z nas czasami trafi się gorszy dzień, każdemu mimo najlepszych chęci coś się nie uda, każdego coś może zdenerwować. Ludzką rzeczą jest mieć w takiej sytuacji beznadziejny humor i uśmiechanie się na siłę raczej tego nie zmieni. Te negatywne emocje można wyrzucać z siebie na wiele sposobów, a u nas jakoś tak się utarło, że lubimy narzekać. Cóż, ja lubię. Wygadam się i mi lżej. A o to chodzi, no nie?
No, niby tak… ale też nie do końca. Bo w narzekanie bardzo łatwo jest się wciągnąć. To podobnie jak z jedzeniem czekolady – jesz jedną kosteczkę, na poprawę humoru. I jeszcze jedną, bo przecież tak Ci źle. Ok, to jeszcze troszkę… i jesz, i jesz… a później Ci jeszcze bardziej źle, bo tyłek nie chce się zmieścić w ulubione spodnie. No to jesz dalej… i nie możesz przestać.
„Narzekanie tylko nadaje rozpędu nieszczęściu. Jeśli jesteś nieszczęśliwa w domu i w pracy na to narzekasz, to i w pracy będziesz nieszczęśliwa.”
Pewnie już zauważyliście, o co mi chodzi: jest ogromna różnica w wygadaniu się bliskiej osobie, gdy faktycznie zdarzy się coś złego, a chronicznym narzekaniu na wszystko i wszystkich. Ciekawą rzecz zaobserwowałam, przysłuchując się rozmowom w większych grupach: niewielka część osób przyjmuje postawę „u mnie jak zwykle, wspaniale! Żyć, nie umierać!”, podczas gdy inni wręcz próbują się przelicytować na zasadzie „Ty wcale nie masz tak ciężko, ja mam gorzej!”. Jaki cel ma ta druga grupa osób – ciężko stwierdzić. Chcą, żeby ktoś ich pożałował, współczuł? A może ma to wzbudzić podziw; świat się wali, kłody pod nogi, a oni wciąż jakoś funkcjonują? Ciekawy temat dla psychologów, szczególnie, że chodzi o ludzi prowadzących zupełnie normalne, dostatnie życie, których nie spotykają prawdziwe tragedie jak np. poważne choroby. Bo w tym kraju nic się nie da, bo w pracy beznadziejnie, bo wyglądam jakoś nie tak, bo mi się nudzi, bo za gorąco, bo nauki za dużo, bo z nikim nie idzie się dogadać… Cała litania rzeczy, które w większości są w 100% zależne od osoby narzekającej (na pogodę niestety nie mamy wpływu). Ja słuchając takich wywodów, mam ochotę wtrącić tylko jedno: skoro naprawdę Ci tak źle, to dlaczego tego nie zmienisz?
„W życiu nie ma takiej chwili, abyśmy nie mieli wszystkiego, co potrzebne, aby czuć się szczęśliwymi. Pomyśl o tym przez minutę (…). Jeśli jesteś nieszczęśliwy, to dlatego, że cały czas myślisz raczej o tym, czego nie masz, zamiast koncentrować się na tym, co masz w danej chwili”
Pewnie dlatego, że ponarzekać łatwiej, zmienić trudniej. Wiem o tym doskonale, bo z wielkim wstydem się przyznaję – i mnie zdarzy się zapomnieć. Choć staram się zwracać uwagę na drobne przyjemności i wszystkie miłe rzeczy jakie mnie spotykają w ciągu dnia, to niestety na rozpamiętywanie różnych irytujących sytuacji wciąż przeznaczam zdecydowanie zbyt wiele czasu. A już nawet pomijając przyjemności… jest tak ogromnie dużo rzeczy, za które mogę być wdzięczna. Osób, dzięki którym jestem w takim, a nie innym miejscu, czynników które dają mi wiele możliwości. Jak często o nich myślę i mówię? Zdecydowanie, za rzadko. I czas to zmienić – teraz, choćby tworząc listę osób i rzeczy za jakie jestem wdzięczna, którą będę mogła nawet codziennie aktualizować. Na jej szczycie na pewno znajdzie się wspaniały Mąż, kochająca Rodzina i jakie takie 😉 zdrowie. Później wszystkie moje zdolności, plany, koty, blog… Czyli ogromnie dużo!
„(…) grzechem jest narzekanie na swój tylko trochę niedoskonały los w obliczu prawdziwych tragedii.”
A Ty, pamiętasz za co jesteś wdzięczny? Czy może też zdarza Ci się męczyć bliskich swoim nieuzasadnionym narzekaniem?