W ŚWIECIE LITERATURY

Dawno nie miałam okazji, żeby tak na spokojnie usiąść z jakąś interesującą książką i przeczytać ją od deski do deski. Gdy wracam wykończona z pracy późnym wieczorem, wypadałoby zjeść jakąś kolację, porozmawiać z Mężem, zrobić porządki, włączyć laptopa i zerknąć co tam się w wirtualnym świecie dzieje… i tak robi się godzina 23:00, a mnie oczy same się zamykają. Gdzie się podziały te czasy, gdy pochłaniało się nawet kilka książek tygodniowo? Cóż, nie mam zamiaru narzekać – rzeczywistość się zmienia, a od nas zależy jak dobrze się do niej dostosujemy. Ale do czego zmierzam: urlop, a właściwie kilka deszczowych dni przypomniało mi, jak ja kocham czytanie. A przerywający Internet uświadomił mi również, że ja wcale nie potrzebuję komputera tak bardzo, jak mi się wydawało. Jeśli sama nie planuję tworzenia wpisu na bloga, to max godzina dziennie w zupełności wystarcza na sprawdzenie poczty, zaglądniecie na facebooka, przeczytanie wiadomości i nowych postów na 3-4 z ulubionych blogów. Czyli od teraz: mniej bezmyślnego klikania, a więcej czytania. Bo ja naprawdę bardzo, ale to bardzo kocham czytać.

Nie pamiętam dokładnie od czego się zaczęło. To znaczy, nie pamiętam od jakiej książki. Za to doskonale pamiętam, że w dzieciństwie bardzo dużo czytali mi rodzice. I poza ukochanym „Kubusiem Puchatkiem”, nie były to wcale nie jakieś dziecięce książeczki – jako kilkulatka wieczorami słuchałam m. in. „W pustyni i w puszczy” Sienkiewicza, jednocześnie jeżdżąc paluszkiem po globusie i szukając Afryki, na przemian z losami „Ani z Zielonego Wzgórza”, pierwszej książkowej bohaterki, z którą się identyfikowałam. Co wieczór prosiłam tatę: „jeszcze jedną stronę… jeszcze kawałeczek”, aż chrypka uniemożliwiała dalsze czytanie. Tak było, dopóki sama nie nauczyłam się czytać, a wtedy dosłownie świat książek stanął przede mną otworem. Czytałam wszystko, a najchętniej i po kilka razy taką klasykę, jak „Mała księżniczka”, „Pollyanna”, „Zaczarowany ogród”, „Mały Książę” – i wiele innych. Gdy zasoby szkolnej biblioteki przestały mi wystarczać, brałam kartę Mamy i przepadałam w bibliotece publicznej. Mając pod ręką książki nigdy się nie nudziłam, wręcz przeciwnie. Będąc introwertyczką i z natury spokojną osóbką, potrafiłam czytać całymi godzinami. To był mój sposób na odreagowanie po szkole, mój najlepszy sposób na odpoczynek. Nawet na chorobę – leżąc w łóżku, jako mała dziewczynka zaczytywałam się w „Czterech pancernych” czy przygodach „Winnetou”, aby później porównać obrazy w mojej głowie z tymi na ekranie telewizora. Natomiast najlepszym lekarstwem na dylematy dorastającej dziewczyny okazała się seria „Jeżycjada” Małgorzaty Musierowicz.

„Książki są bramą, przez którą wychodzisz na ulicę. Dzięki nim uczysz się, mądrzejesz, podróżujesz, marzysz, wyobrażasz sobie, przeżywasz losy innych, swoje życie mnożysz razy tysiąc. Ciekawe, czy ktoś da ci więcej za tak niewiele. Pomagają też odpędzić różne złe rzeczy – samotność, upiory i tym podobne gówna.”

W pewnym monecie przepadłam również w świecie fantazji (i jak widać na poniższym zdjęciu – nawet próbowałam sama tego świata szukać 🙂 W Krakowie!). Wydaje mi się, że w tym przypadku zaczęło się od „Alicji w Krainie czarów”, ale głowy sobie nie dam uciąć. Na pewno książką, którą pamiętam do dziś ze wszystkimi szczegółami jest „Niekończąca się historia” Michaela Ende. Ona pierwsza przekonała mnie, że wyobraźnia nie ma granic i jako pierwsza skłoniła do refleksji nad kondycją świata dorosłych. A później już poszło lawinowo.

Jak tysiące innych dzieci zaczytywałam się w „Harrym Potterze”. Pewnie szatan się mną interesuje, ale mimo to chwała J.K. Rowling, dzięki której wszystkie nieczytające dzieciaki nagle stały się fanami książek. Następny był „Hobbit” i „Władca Pierścieni” Tolkiena, który jest moim mistrzem w kreowaniu świata, wręcz bardziej realnego od rzeczywistości. O „Opowieściach z Narni” chyba nie muszę wspominać. Do Sapkowskiego przekonał się nawet mój kiedyś mało czytający Mąż, gdy na pierwszym roku studiów wzajemnie wyrywaliśmy sobie z rąk kolejne tomy „Wiedźmina”. Jednym tchem pochłonęłam „Zmierzch” i, z trochę mniejszym zainteresowaniem, obejrzałam ekranizację. Do dziś śledzę poczynania bohaterów „Gry o tron” i z niecierpliwością czekam na kolejne odcinki serialu.

171

Na czym polega fenomen fantastyki? Dla mnie ucieczka w ten inny świat jest genialną odskocznią od rzeczywistości, często szarej, nudnej czy pełnej problemów. Gdy spotykają nas przeróżne niepowodzenia, dobrze jest wierzyć, że gdzieś tam niedaleko, za cieniutką zasłonką, istnieje inny wymiar. Myślę, że każdy na swój sposób chciałby mieć swoją własną Narnię. Taki świat, w którym wszystko jest po prostu czarne lub białe, w którym przygoda czai się tuż za rogiem, a przyjaźń, miłość i lojalność są najważniejszymi wartościami. Co więcej, bohaterowie fantastyki posiadają wszystkie cechy, do których my jako ludzie tak bardzo tęsknimy – są piękni, silni, często nieśmiertelni i posiadają wiele niezwykłych zdolności. A wyobraźnia to coś, czego nikt nam nie może odebrać. Nieraz, gdy jakiś profesor zarzucał mi brak wiedzy z zakresu matematyki i nieprzygotowanie do zajęć, ja uśmiechałam się pod nosem i myślałam: „ech, Ty nudny stary dziadu, żebyś Ty wiedział, gdzie ja przed chwilą byłam…”. Pomaga 🙂

„Moją bronią jest mój umysł. Brat ma swój miecz, król Robert ma swój młot, a ja mam swój umysł… umysł zaś potrzebuje książek, podobnie jak miecz potrzebuje kamienia do ostrzenia, jeśli, oczywiście, ma zachować swoją ostrość. – Tyrion uderzył dłonią o skórzaną okładkę książki. – Dlatego właśnie czytam tak dużo, Jonie Snow.”

Co jeszcze? Lekkie i zabawne powieści na leniwe popołudnia, biografie niezwykłych osób, poradniki na temat asertywności i wiary w siebie, które pomagają mi w dążeniu do najlepszej wersji mnie samej. Bo jestem przekonana, że to nie teoretyczna wiedza wyniesiona ze szkoły, a własne doświadczenia, obserwacje i właśnie książki miały i mają największy wpływ na to, jaką jestem osobą.

Na zakończenie tego przydługiego posta chciałabym zachęcić Was do udziału w pewnej zabawie/wyzwaniu, dzięki któremu może uda się nam wspólnie odkryć jakieś nowe perełki. Nie, nie chodzi mi o wymienianie 10 książek, które miały wpływ na Wasze życie, bo to już niektórym wychodzi uszami 🙂 Zamiast tego poproszę Was o podzielenie się w komentarzach jednym tytułem, na który natknęliście się niedawno i zwyczajnie Wam się spodobał lub uważacie, że warto po niego sięgnąć. Ja zaczynam: „W dżungli życia” Beaty Pawlikowskiej. Ciepła i mądra, o tym, jak żyć w zgodzie ze sobą i realizować marzenia. Teraz Twoja kolej!

170