KSIĄŻKA, W KTÓREJ MOGŁABYŚ ZAMIESZKAĆ

Dzisiejszy wpis powstał w ramach kampanii „Czytaj z nami”, stworzonej przez Madzię z bloga Save the Magic Moments. Kampania polega na tym, że blogerki należące do Klubu Książki „PRZECZYTAJ & PODAJ DALEJ” publikują u siebie wpisy gościnne. Co tydzień inny blog, inny temat, trzy recenzje. To genialny sposób na promowanie czytelnictwa, poszerzanie swoich literackich horyzontów, dyskusję o ulubionych książkach i poznawanie nowych blogów! Sama jestem pod wrażeniem tego, jak świetnie przyjęła się ta idea i z jakim zaangażowanie dziewczyny podchodzą do pisania recenzji.

Długo zastanawiałam się nad propozycją tematu. Oświeciło mnie nagle, pod prysznicem 🙂 Istnieją tak niesamowite historie, że po zakończeniu książki myślę sobie: „chciałabym sama przeżyć coś podobnego”. Są bohaterowie, z którymi przez te kilkaset stron zaprzyjaźniam się tak mocno, że trudno mi się z nimi rozstać. Są takie urocze miejsca, piękne czasy, że z wielką chęcią przeniosłabym się do nich choć na chwilę… I właśnie stąd wziął się pomysł na temat:

KSIĄŻKA, W KTÓREJ MOGŁABYŚ ZAMIESZKAĆ

Teraz oddaję głos trzem świetnym blogerkom. Ciekawi, jakie książki dziewczyny wybrały? Czytajcie dalej!


Paulina Kaleta z bloga READING-MY LOVE

Książka: „Ania z Zielonego Wzgórza” Lucy M. Montgomery

ania2

Długo zastanawiałam się nad wyborem książki, która będzie pasowała do tego tematu. Po pierwsze, ponieważ bardzo dużo czytam. A po drugie istnieje ogrom książek, w których mogłabym zamieszkać bez chwili zastanowienia. Nawet dzisiaj.

Jednak w końcu musiałam coś wybrać. Po długich namysłach podjęłam decyzję i wybrałam „Anię z Zielonego Wzgórza”. Niestety najpierw muszę się Wam do czegoś przyznać – w podstawówce nie cierpiałam Ani. Nie mogłam się do niej przekonać, kompletnie nie podobał mi się jej charakter, zachowanie złościło, a włosy przerażały. Na ładnych parę lat zapomniałam o tej powieści, z czego byłam bardzo rada. Kiedy tylko ktoś mówił, że książka mu się podoba wywracałam oczami. Bo co w niej takiego fajnego? Przecież nic.

Na III roku studiów uczęszczałam na zajęcia z literatury dziecięcej. Kiedy tylko prowadząca podała nam wykaz lektur i zobaczyłam właśnie Anię byłam totalnie zniesmaczona. Myślałam, że nie przeżyję tych zajęć, a już najbardziej szkoda mi było czasu, który miałam poświęcić na tę lekturę. Bo przecież było tyle innych i fajniejszych książek.

Do ostatniej chwili odkładałam sięgniecie. Wykręcałam się, czym tylko mogłam. Ale godzina zero nadeszła. Musiałam w końcu to zrobić… A po pierwszych paru stronicach przepadłam. Zostałam wciągnięta w ten cudowny świat. I wyjść z podziwu nie mogłam, co mi się w niej nie podobało? Aż zaczęłam się zastanawiać czy to ta sama książka. Czytając miałam wrażenie jakbym była jedną z bohaterek książki. Razem z postaciami przeżywałam nie tylko wzloty, ale i upadki. Stałam się częścią ich życia i razem z nimi tworzyłam całą historię. Moja wyobraźnia pracowała na najwyższych obrotach.

Główna bohaterka od razu zawładnęła moim sercem. Nie tylko dlatego, że w przyszłości zostanie nauczycielką (tak jak ja), ale przede wszystkim to żywe srebro. Człowiek z krwi i kości. Często wpada w tarapaty, popełnia błędy, ale zawsze stara się je naprawić i wyciągnąć wnioski. Poza tym Ania to bardzo radosna dziewczynka, która mimo trudnego wczesnego dzieciństwa (najmłodsze lata spędziła w sierocińcu) cieszy się każdym dniem. Jest promyczkiem na pochmurnym niebie, a optymizmu niejedna osoba może się od niej uczyć.

Pierwsza część zrobiła na mnie piorunujące wrażenie, że niemal natychmiast sięgnęłam po kolejne części. Od momentu ukończenia serii – Ania stała się jedną z moich ulubionych bohaterek. Ciepła, życzliwa, radosna. Przechodzi ogromną metamorfozę i staje się piękniejsza zarówno zewnętrznie, jak i wewnętrznie. Wcale się nie dziwię, że jest to lektura szkolna, ponieważ dzieło to jest uniwersalne. Poza tym pozwala wierzyć czytelnikowi, że wszystkie marzenia mogą się spełnić, tylko trzeba w nie wierzyć i dążyć do celu ze wszystkich sił. To pełna ciepła historia o miłości, przyjaźni, dorastaniu, dokonywaniu wyborów i pokonywaniu lęków. Na przykładzie tej książki możemy zobaczyć jak bardzo ważną rolę odgrywa rodzina oraz dom, w którym panuje miłość i szacunek. Ania miała ogromne szczęście w swoim życiu.

W książce „Ania z Zielonego Wzgórza” mogłabym zamieszkać w każdej chwili. To ponadczasowa historia ze wspaniałymi bohaterami. Każdy z nich jest wyjątkowy, a o prawdziwej przyjaźni marzy każdy z nas. Poza tym urzekł mnie również krajobraz – malownicze wzgórza, lasy, mnóstwo zieleni. Nawet szkoła wydaje się być przyjemnym miejscem. Autorka czaruje językiem. Książki jej autorstwa od stuleci trafiają w ręce czytelnika i kolejne pokolenia będą po nie sięgać i się zakochiwać – tak jak ja, niezależnie od wieku.

Historia rudowłosej dziewczynki na długo zapadnie mi nie tylko w pamięci, ale i w sercu. Koło takiej powieści nie można przejść obojętnie. Za każdym razem, kiedy do niej wracam przynajmniej w  wyobraźni mogę się przenieść do tego cudownego miejsca i jeszcze raz poznać bohaterów.

P.S. Jeśli nie polubiliście się z jakąś lekturą dajcie jej teraz szansę. Kto wie może zapałacie miłością do naszych wybitnych pisarzy, którzy przerażali nas paręnaście lat wcześniej.


Magda Baranowska z bloga SKRYTKA NA KULTURĘ

Książka: „Opowieści z Narni” Clive Staples Lewis

opowieści_z_narni

Kiedy Anna poprosiła nas o napisanie o książce, w której chciałybyśmy zamieszkać bardzo się ucieszyłam, bo to naprawdę cudowny temat. W końcu właśnie po to czytam – żeby chociaż na chwilę przenieść się gdzie indziej. Nie miałam też problemu z wyborem powieści – od razu do głowy przyszły mi dwie pozycje z mojej wczesnej i trochę późniejszej młodości, w które od zawsze chciałam wskoczyć i nigdy z nich nie wyjść. Ostatecznie zdecydowałam się na „Opowieści z Narni” Clive’a Staplesa Lewisa – najważniejszą, najpiękniejszą książkę mojego dzieciństwa, do której chętnie wracam do dziś. Najbardziej znana jest „Lew, czarownica i stara szafa”, czyli pierwsza część tych niezwykłych kronik Narni – krainie równoległej do naszego świata, zamieszkanej przez fauny, nimfy, centaury, mówiące zwierzęta, przepełnionej magią, mitologią i czarami, ale ja pokochałam wszystkie pozycje z serii (a jest ich aż siedem!).

Dlaczego ze wszystkich książek świata, to właśnie do „Opowieści z Narni” chciałabym się przenieść na stałe? Bo to jest świat w którym dobro zawsze zwycięża zło. To jest świat pełen przygód, kolorów, lasów, mórz, przyrody. To świat w którym można dać z siebie to, co w nas najlepsze. W końcu to piękna, pełna czarów, bajeczna rzeczywistość, w której absolutnie wszystko może się zdarzyć, a ogranicza ją tylko wyobraźnia – Lewisa i czytelnika. A co najważniejsze – jest to świat do którego naprawdę można się przedostać – przez szafę czy przez obraz – pod warunkiem, że mamy w sobie wiarę, ufność i naiwność dziecka. Narnia jest dla nas otwarta i wciąż zaprasza nas do pięknej przygody. Wystarczy w nią wskoczyć.


Kaja Gryciak z bloga DO KAWY BLOG

Książka: „Żona lotnika” Melanie Benjamin

img_20160617_163859-1

W pierwszej chwili, kiedy zaczęłam się zastanawiać nad tematem wpisu Ani, myślałam że będę miała naprawdę duży dylemat, którą z książek wybrać. Okazało się, ku mojemu wielkiemu zdziwieniu, że sprawa będzie dużo prostsza. Odpowiedź pojawiła się dosłownie w kilka sekund. Stosunkowo niedawno, miałam okazję przeczytać fantastyczną moim zdaniem książkę – „Żonę lotnika”. Nie przepadam za biografiami i autobiografiami. Nawet moi idole, czy wielkie autorytety, nigdy nie skusiły mnie do przeczytania tego typu pozycji. Prawdopodobnie okładka „Żony lotnika” miała duży wpływ na podjęcie przeze mnie ryzyka i zabrania się do lektury. Tak samo jak obietnica wydawcy, który zapewniał, że nie jest to typowa powieść biograficzna. Autorka Melanie Benjamin, wybiera na swoją bohaterkę Anne Morrow Lindbergh. Mamy okazję prześledzić jej losy od momentu poznania męża – Charlesa Lindberga, człowieka który owiany był legendą i stał się ikoną w latach 20tych i 30tych XX wieku. Genialny lotnik, który w 1927 roku jako pierwszy, samotnie przeleciał między Ameryką Północną a Europą bez międzylądowań. Tym mocniej jestem wdzięczna autorce za zainteresowanie się nie nim, a jego fantastyczną żoną.

W książce poznajemy historię związku Anne, przeżywamy z nią tragedię, która zmieniła nieodwracalnie zarówno ją samą, jak i ich związek. Odkąd sięgam pamięcią, uwielbiałam okres przedwojenny jak i wojenny. Nie mówię oczywiście o samej wojnie, która była koszmarem dla milionów ludzkich istnień. Klasa, kultura, styl życia ówczesnych kobiet to coś, czym mogę się zachwycać godzinami. Anna jest mi szczególnie bliska przez swoją wyjątkowość. W swoich oczach, a także w oczach najbliższych, uchodziła za zamkniętą w sobie i zakompleksioną istotę, która nie poradziłaby sobie w życiu bez wsparcia męża.

Dlaczego nie można zamknąć pewności siebie w butelce, tak jak zamyka się perfumy? Wślizgnęłabym się do pokojów moich sióstr nocą i podkradła kilka kropel, tak jak czasami podkradam im ubrania.

W rzeczywistości, silna, niezależna, mająca własne zdanie i dbająca o innych do tego stopnia, aby znać nieprzekraczalne granice okazywania prawdziwych uczuć. Styl ubierania Annie, jej problemy a także skromność, której nie zmieniło nawet bogactwo, sprawiło że stała się dla mnie wzorem i całkowicie skradła moje serce. Trudno powiedzieć na ile Annie Morrow Lindbergh była taka w rzeczywistości, na ile zaś przedstawiona w powieści kobieta jest wyobrażeniem autorki. Oceniając jednak to czego doświadczyłam podczas lektury… prawdopodobnie na długi czas, pozostanie moim numerem jeden pod kątem autorytetów i osób godnych naśladowania. Zarówno czasy w jakich miała okazję żyć, jej niebanalność i siła, czy choćby doświadczenia takie jak lotnictwo, którym towarzyszyła niezłomnie mężowi, są dla mnie światem, do którego weszłabym bez wahania… gdybym tylko miała taką szansę.


Chciałabym bardzo gorąco podziękować dziewczynom za przyjęcie zaproszenia, piękne recenzje i zdjęcia książek. Moim zdaniem doskonale poradziły sobie z tematem, każda z wybranych przez nie propozycji ma swój niezaprzeczalny urok. Osobiście uwielbiam „Anię z Zielonego Wzgórza”, a w „Narni” również zaczytywałam się kilkanaście lat temu… Trzeciej książki nie znam, ale po tak zachęcającej recenzji na pewno po nią sięgnę.

A Wy – gdybyście mogli przenieść się na strony dowolnej książki – gdzie byście zawędrowali?