MAMĄ BYĆ

Pewnie zauważyliście, że na blogu ostatnio cisza. Cóż, nie ma co ukrywać: macierzyństwo to praca na pełen etat, albo i dwa etaty. Poza ogromem nowych obowiązków, chciałam te pierwsze wspólne tygodnie poświęcić na poznawanie i nacieszenie się sobą nawzajem, dlatego wszystkie inne zajęcia chwilowo zeszły na dalszy plan. Chciałabym móc napisać, że udało się nam już wypracować jakiś swój rytm, ale prawda jest taka, że każdy dzień przynosi nowe niespodzianki i wyzwania… i zaczynam pomału przyzwyczajać się do myśli, że tak już chyba będzie zawsze 🙂 Codziennie jest i śmiech, i płacz, i strach, i zaskoczenie, i duma, i zmęczenie i całe multum innych emocji. Dziś chciałabym Wam troszkę o tym poopowiadać, a konkretnie – co zmieniło się w moim życiu w ciągu ostatnich sześciu tygodni. I to wszystko za sprawą jednej Malutkiej Istotki…

  • Koniec z prokrastynacją – całe życie walczyłam ze złym nawykiem odkładania wszystkiego na później. A teraz? Nakarmienie i utulenie Maleństwa oznacza, że mam wolne jakieś 1,5-2 godziny, a jak się czasami poszczęści to może nawet 3! I właśnie w tym wolnym czasie staram się zrobić jak najwięcej. Nawet najmniej przyjemnych domowych zajęć nie odkładam na później, bo później… nie wiadomo co będzie 😉 ma to jeszcze jeden plus: im szybciej się ze wszystkim uporam, tym bardziej prawdopodobne, że i mnie uda się uciąć popołudniową drzemkę.
  • Organizacja to podstawa – w zasadzie to podpina się pod punkt z prokrastynacją. Nauczyłam się robić to co muszę, wtedy kiedy mam na to czas. Gdy jestem w domu sama z Maleństwem uczę się również organizowania przestrzeni wokół siebie w taki sposób, żeby mieć wszystkie potrzebne rzeczy pod ręką. Nadal brakuje mi wprawy w takim działaniu, aby w plan dnia dawało się wpleść więcej chwil „dla siebie” – na czytanie książek, obejrzenie odcinka ulubionego serialu, przeglądnięcie blogów, napisanie czegoś u siebie… wyjścia z domu na dłużej niż godzinkę i spotkania ze znajomymi też wciąż jeszcze przede mną. Ale pomalutku – wierzę, że niedługo uda się nam wskoczyć na ten wyższy stopień zaawansowania 🙂
  • Spać można zawsze i wszędzie – to prawda, że organizm do każdych warunków może się przystosować. Kiedyś nie wyobrażałam sobie funkcjonowania bez kilku nieprzerwanych godzin snu, dziś już radzę sobie z tym coraz lepiej. Nie twierdzę żeby Maleństwo było jakieś szczególnie marudne, ale przecież samo nocne karmienie i przewijanie zajmuje sporo czasu i skutecznie wybudza. Po pierwszych ciężkich nocach nauczyłam się w końcu kłaść wcześniej, ucinać krótkie drzemki, zasypiać w trybie natychmiastowym, odpoczywać i ładować baterie wtedy, kiedy tylko jest to możliwe. I jest lepiej!
  • Wyobraźnia nie zna granic – Mama kiedyś mi powiedziała: „Będziesz leżała w szpitalu, podadzą Ci dzieciątko. I tak je przytulisz i popatrzycie sobie w oczy. I od tej chwili masz przewalone – będziesz martwić się do końca życia.” Cóż, miała rację. Każde kichnięcie, płacz, zimna rączka, niespokojny oddech, niezadowolona minka – to wszystko powoduje, że w mojej głowie powstają miliony czarnych scenariuszy. Czy nie jest głodny? Czy nie jest za zimno? Czy ubranko nie uwiera? Mało tego, włączyła mi się funkcja przewidywania: tu nie kładziemy, bo może się uderzyć, tak nie robimy, bo się wystraszy… a może to po prostu ta matczyna intuicja?
  • Kwestia priorytetów – sprawa jest prosta – Maleństwo na pierwszym miejscu, tu nie ma o czym dyskutować. Przykład: ponieważ jest wcześniaczkiem i może mieć nieco słabszy układ odpornościowy, lekarze zalecali żeby w pierwszych miesiącach wizyty gości ograniczyć do minimum. To oczywiste, że każdy chciałby nas odwiedzić, trzeba było jednak postawić sprawę jasno i odmawiać, szczególnie tym zakatarzonym i kaszlącym (jak na złość, pora roku sprzyja przeziębieniom). Kiedyś miałam problem z mówieniem „nie”, szczególnie bliskim osobom, teraz nie mam żadnych skrupułów i przestałam przejmować się tym, że niechcący mogę kogoś urazić. Inny przykład? Nieskończoną ilość razy próbowałam ograniczyć jedzenie słodyczy i w ogóle zdrowiej się odżywiać. Nie wystarczył motywator w postaci wizji ładniejszej sylwetki, nie działały nawet problemy ze zdrowiem. Za to perspektywa bolącego brzuszka Maleństwa… jakoś przeżyję bez czekolady i pizzy 🙂
  • Doceniam i podziwiam – a konkretnie, jeszcze mocnej doceniam to, że mam takich wspaniałych ludzi wokół siebie. Bez Męża nie dałabym rady, spisał się świetnie podczas całego naszego pobytu w szpitalu, a dziś również dzielnie pomaga i jest dla Naszego Maleństwa najlepszym tatą na świecie. Choć mieszkamy daleko od naszej rodzinnej miejscowości i na co dzień musimy radzić sobie sami, to wsparcie bliskich również jest nieocenione – nie chodzi mi tylko o przesyłane domowe obiady, ale też o dobre rady, rozmowę. Jestem szczęściarą! A kogo i za co podziwiam? Moją Mamę i wszystkie inne mamy, które znam. Wiedziałam, że wychowywanie dziecka to nie są proste rzeczy, ale rzeczywistość jeszcze mocniej mi to uświadomiła.
  • Ciąża i macierzyństwo wyszczuplają – z tego miejsca pozdrawiam wszystkich, którzy tak straszyli mnie dodatkowymi kilogramami i rozstępami. W ciąży przytyłam całe 6kg, a wychodząc ze szpitala miałam już 8kg na minusie i spokojnie mieściłam się w stare jeansy. To prawda, że Maleństwo pojawiło się na świecie nieco wcześniej i ominęły mnie atrakcje ostatniego miesiąca, ale mimo wszystko nasuwa mi się taki wniosek: każda z nas jest inna i każda z nas przechodzi ciążę inaczej, nie ma co sugerować się opowieściami innych kobiet i martwić na zapas. Zwłaszcza, że niektóre lubią niepotrzebnie straszyć 😉 to samo dotyczy również porodu i pierwszych dni po nim – sam Internet jest pełen mrożących krew w żyłach historii, a tymczasem w mojej ocenie doszłam do siebie dość szybko. Żeby jednak nie było tak różowo: w gratisie do Maleństwa dostałam wypadające włosy 🙁 Pocieszam się, że to tylko przejściowe (prawda?).
  • Kocham z całych sił – patrzę i patrzę całymi dniami na ten Malutki Cud i napatrzyć się nie mogę. Ale chyba wszystkie mamy tak mają?

314