BURSZTYNOWY ANIOŁ #1

Ładnych kilka lat temu gdy byłam licealistką i na wakacjach cierpiałam na nadmiar wolnego czasu, wpadł mi do głowy pomysł, aby napisać powieść. Nie jakieś ambitne dzieło, po prostu lekką, zabawną powieść do poczytania w leniwe popołudnie. Miałam pomysł, miałam czas – szłam jak burza, kilkadziesiąt stron „napisało się” w mgnieniu oka. I, jak to często ze mną bywa, nagle zabrakło weny. Zaczęła się szkoła, o mojej powieści zapomniałam. Będąc już na studiach zupełnie przez przypadek odgrzebałam ten pliczek na dysku, przeczytałam i… szkoda mi się zrobiło, że taki kawałek tekstu leży tam niedokończony. Odrobinę zmieniłam wątki, coś dopisałam, coś poprawiłam. I znowu zapomniałam. I tak jeszcze kilka razy.

Ta powieść dosłownie dorastała razem ze mną i chociaż bohaterowie są całkowicie fikcyjni, to mam do niej jakiś taki sentyment. Powiem szczerze, że mam małą tremę przed publikowaniem jej tutaj, nie potrafię przewidzieć z jakim przyjęciem się spotka. Ale szkoda, „żeby taki kawałek tekstu leżał niedokończony”. Tak, niedokończony – bo „Bursztynowy anioł” wciąż nie ma zakończenia i ja sama nie mam pojęcia jakie ono będzie. Kto wie, może napiszemy je razem?

Zapraszam na pierwszy, dość długi… co? Rozdział? Odcinek? Chyba fragment będzie najlepszym określeniem 🙂

BURSZTYNOWY ANIOŁ #1

Siedzę przy stoliku pod oknem, w ślicznej kremowej bluzce Karoliny, brązowej falbaniastej spódnicy, okropnie niewygodnych szpilkach Agaty i co chwilę zerkam na zegarek. 17 minut spóźnienia. W normalnych okolicznościach bym się tak nie stroiła, ale normalnie też nie zapraszałby mnie do eleganckiej restauracji, tylko po prostu wyszlibyśmy na pizzę czy coś w tym rodzaju. Może wreszcie chce porozmawiać o wspólnym mieszkaniu? A może hmm, chciałby się oświadczyć??!! No bo, jakby nie patrzyć, to już 4 lata razem. A ta restauracja jest zdecydowanie idealnym miejscem na oświadczyny – subtelna muzyka, pastelowe kolory, stoliki stojące od siebie w odległości zapewniającej nieco prywatności, piękne kompozycje kwiatowe – czysta elegancja, bez tej onieśmielającej wyniosłości i powagi, kiedy człowiek kompletnie nie ma pojęcia jak się zachować, a na widok ilości i różnorodności sztućców ma ochotę rzucić się do ucieczki. Mam tylko nadzieję, że Alex nie wparuje tu nagle odziany jedynie w skąpe czerwone bokserki i tandetne tekturowe skrzydła i nie padnie przede mną na kolana jak Jason Biggs w tej zwariowanej komedii „The Pleasure of Your Company”, kiedy to podczas oświadczyn jego dziewczyna zmarła na zawał serca, bo po takim obciachu musiałabym się poważnie zastanowić nad odpowiedzią.

Poznaliśmy się jeszcze w liceum, na wrzaskliwej osiemnastce kolegi. Wyglądał tak słodko i pociągająco w tych swoich przetartych sztruksach i flanelowej koszuli, z niesforną fryzurką i zawadiackim uśmiechem. Od razu mnie oczarował swoim poczuciem humoru i błyskotliwością. Dziewczyny za nim szalały, ale ja, stosując się do niezawodnych rad mojej mamy, postanowiłam grać zimną i niedostępną. Zadziałało. Dwa miesiące później byliśmy już parą. Ciężkie były nasze początki, ale ta znajomość zdecydowanie była tego warta.

O, właśnie idzie. Czas najwyższy. No proszę, i nawet ma na sobie czarną koszulkę i marynarkę. Mmm, nic nie działa na mnie bardziej podniecająco niż zabójczo przystojny brunet w czarnej koszulce i Alex doskonale o tym wie.

– Cześć. – Cmoknął mnie w policzek. – Mam nadzieję, że nie czekałaś zbyt długo.

Czekałam, ale co tam. Przecież nie będę się obrażać przed oświadczynami. Albo chociaż propozycją mieszkania. Uśmiecham się więc promiennie i otwieram kartę dań. Dzięki Bogu, oprócz włoskich nazw podane są również objaśnienia po polsku, nie tak jak w tej greckiej knajpie, gdzie najdroższa potrawa o najdłuższej i najbardziej egzotycznie brzmiącej nazwie okazała się ohydnym paskudztwem przypominającym surowego ślimaka. Po namyśle zdecydowałam się na melanzane alla parmigiana, czyli bakłażany zapiekane z pomidorami, parmezanem i przyprawami. Alex wziął jakiś makaron i zamówił dla nas butelkę wina. Jedząc, rozmawialiśmy o tym i o niczym – o moich przyjaciółkach, nowym samochodzie jego brata, ostatnio oglądanym filmie. Kiedy zjedliśmy wszystko, co było do zjedzenia i wypiliśmy wszystko, co było do wypicia, rozmowa jakby zaczęła kuleć. Alex cały czas stukał nerwowo palcami o stół. W końcu  zapytał o zdrowie mojej mamy, jakby jej nie widział zaledwie dwa dni wcześniej, całej i zdrowej. Pewnie się stresuje biedaczek, bo, jakby na to nie patrzeć, człowiek zwykle oświadcza się tylko raz w życiu. Jeśli mu się poszczęści, oczywiście.

– Wiesz, Aśka, jest taka sprawa…- odezwał się wreszcie. – Jesteśmy już ze sobą dość  długo. – Drapie się nerwowo po tej swojej czarnej czuprynie, jakby  nie mógł znaleźć odpowiednich słów. W moim idealnym scenariuszu powinien teraz patrzeć mi w oczy i trzymać mnie za rękę, którą przezornie położyłam na stole w jego zasięgu. Ale co tam, ten moment i tak jest jedyny w swoim rodzaju. Uśmiechnęłam się więc zachęcająco, aby dodać mu odwagi.

– Myślę, że powinniśmy się rozstać. – Oznajmił, po czym odetchnął głośno, jakby mu ulżyło, że wreszcie to z siebie wykrztusił.

A ja? No cóż, poczułam się jakbym dostała młotkiem w głowę.

– Chcesz powiedzieć, że to koniec? – Mój głos stał się nienaturalnie wysoki i piskliwy. Cholera, dwie babki siedzące przy sąsiednim stoliku zaczynają się na nas gapić i coś tam do siebie szeptają. Oddychaj, nie histeryzuj, myśl jasno, powiedziałam sobie w myślach. Nie rób sceny. Może on tylko żartuje.

– Chcę być z tobą szczery. Lubię cię (teraz lubię??!! tylko lubię??!!), przeżyliśmy razem wiele miłych chwil, ale czuję, że no wiesz, nie mogę się ograniczać.

On chyba jednak mówi poważnie.

-Myślę, że to jest ten moment, żeby każde z nas poszło w swoją stronę. Nie możemy się od siebie uzależniać, rozumiesz o co mi chodzi.

Tak gnojku, a ja dla ciebie zrezygnowałam z aktorstwa i męczę się na studiach ekonomicznych tylko dlatego, że tak mi radziłeś, odwiozłam mojego ukochanego kota  Filemona do ciotki ponieważ tak się składa, że masz uczulenie na kocią sierść, nie wspominam już o kursie gotowania, na który zapisałam się żeby sprawić ci przyjemność, chociaż na sam widok książki kucharskiej robi mi się niedobrze. Niestety, zabrakło mi w tej chwili odwagi żeby powiedzieć to wszystko na głos.

Nagle, leżąca na stole komórka Alexa zaczęła wibrować. Zerknęłam szybko na wyświetlacz. Agnieszka. Czyli wszystko jasne – ma inną. To by tłumaczyło te wszystkie dodatkowe zlecenia, kiedy podobno nie miał dla mnie czasu. Staram się przybrać obojętny wyraz twarzy, kiedy Alex rozmawia z nią przez telefon, ale wewnątrz czuję, że wszystko się we mnie gotuje.

– Przepraszam, Myszko (Myszko??!! Do wczoraj to ja jeszcze byłam Myszką…), ale to nie jest odpowiedni moment. Oddzwonię później. Ja ciebie też. Pa.

Cóż za brak taktu. Dlaczego ja tego wcześniej nie zauważałam?

Popatrzył na mnie przepraszająco.

– Poznaliśmy się miesiąc temu. – Wyjaśnił. – Jest modelką.

Poczułam, że tracę nad sobą kontrolę. Bo nie dość, że od miesiąca mnie zdradzał, to jeszcze najwidoczniej uważał, że jestem brzydka. Nigdy nie uważałam, żeby mi czegoś szczególnie brakowało, ale, jak widać, zwykła ładna dziewczyna już mu nie wystarcza. Nagle zachciało mu się malowanej lali, zapewne pustej jak teraz nasza butelka po winie, ale za to z nogami aż po szyję i kilku-centymetrową warstwą tapety. No dobra, czas to zakończyć i odejść w jakim takim stylu. Już się podnosiłam z zamiarem wymierzenia mu siarczystego policzka, takiego którego będzie jeszcze długo pamiętał i przykro wspominał, kiedy Alex uniósł prawą rękę, jakby nagle o czymś jeszcze sobie przypomniał.

– Jeszcze jedna sprawa. – Usiadłam. – Mam nadzieję, że się nie zdenerwujesz. – Tak, jakby coś jeszcze mogło zdenerwować mnie bardziej. – Ta kasa, którą mieliśmy odłożoną na wycieczkę do Rzymu… no, potrzebuję jej. Jakby ci to powiedzieć, znaleźliśmy mieszkanie.

To już jest czysta bezczelność. Poczułam, jak cała odwaga i tupet uchodzą ze mnie jak powietrze z przekłutego balonika.

– Ja…muszę do łazienki… – wyjąkałam.

Chwyciłam swoją torebkę i ruszyłam w stronę łazienek, starając się nie rozpłakać. Cholera, za późno, już czuję jak mi tusz spływa po policzku. Dwie kobiety z sąsiedniego stolika ledwo oddychają z nadmiaru wrażeń i emocji. Niechcący dostarczyliśmy im rozrywki, będą miały znakomity temat do plotek na następny tydzień.

Zatrzymałam przechodzą kelnerkę.

– Jest tu jakieś tylne wyjście? – spytałam cichutko i wskazałam za siebie kciukiem na tego palanta. Dziewczyna chyba załapała, bo przez jej twarz przemknął cień zrozumienia, złapała mnie za łokieć i pociągnęła w kierunku prowadzących w dół schodów. Musiałam wyglądać naprawdę żałośnie.

– Przez kuchnię. – szepnęła konspiracyjnie. Przeprowadziła mnie przez dwa pełne uwijających się kucharek pomieszczenia i otworzyła drzwi wychodzące na wąską uliczkę.

– Nie wiem jak ci dziękować…- zaczęłam przetrząsać torebkę w poszukiwaniu portfela, chyba wypadałoby dać jej jakiś napiwek czy coś, ale powstrzymała mnie gestem.

– Nie trzeba, naprawdę. Będę miała doskonałą zabawę patrząc, jak twój znajomy siedzi tam sam jak palec, aż w końcu dotrze do niego, że został zrobiony w konia. I nie przejmuj się, nie warto.

Ktoś zawołał ją z kuchni, uśmiechnęła się, odwróciła i zniknęła, zanim zdążyłam jej jeszcze raz podziękować. Jednak są jeszcze mili ludzie na tym okropnym świecie, pomyślałam i trochę mnie to podbudowało. Ale tylko trochę, bo zaraz przypomniałam sobie Alexa mówiącego „Myślę, że powinniśmy się rozstać” i podziałało to na mnie jak kubeł zimnej wody, w przenośni i dosłownie. Bo że padało, to byłoby za mało powiedziane. To było istne oberwanie chmury. A że do restauracji podwiozła mnie Agata, a z powrotem miałam nadzieję wrócić z Alexem, nie miałam przy sobie żadnej kurtki czy chociażby żakietu, nie mówiąc już o parasolu. Cieniutka kremowa bluzka i szpilki miały zapewnić mi stylowy i elegancki wygląd, ale na pewno nie nadawały się na maraton po deszczu. Już miałam sięgnąć do torebki po komórkę, kiedy przypomniałam sobie, że zostawiłam ją rozładowaną na łóżku. Czyli taksówka też odpada.

Przeklinając na czym świat stoi i potykając się na nierównym chodniku, ruszyłam w stronę rynku. Do naszego małego, studenckiego mieszkanka na Nowym Kleparzu można było od rynku szybkim krokiem dotrzeć w niecałe 20 minut. Tym razem było to najgorsze 20 minut w całym moim życiu. Chociaż uwielbiam krakowskie sukiennice i nieodmiennie kojarzący mi się ze szkolnymi czasami pomnik Mickiewicza, teraz wolałabym, żeby nie istniały. Najlepiej żeby w ogóle nie było Krakowa, a już na pewno tej felernej restauracji. I żeby ten dupek nigdy się nie urodził. Czułam jak mokra bluzka coraz bardziej przykleja mi się do pleców, a w butach chlupie woda. Moje niesforne ciemne loki, na których ujarzmienie przeznaczam codziennie 1 do 3 godzin, pod wpływem wody zaczęły się jeszcze bardziej kręcić. No pięknie, jeszcze trochę i bez żadnego wysiłku uda mi się osiągnąć powalające afro a la Erykah Badu.

Wreszcie udało mi się dotrzeć do naszej klatki schodowej, gdzie nad wejściem jakiś młodociany przestępca w przypływie twórczej energii zamieścił jakże podnoszący na duchu  napis: „WITAMY W PIEKLE”. Resztkami sił wspięłam się na drugie piętro i weszłam do mieszkania. Karolina i Agata musiały usłyszeć szczęk klucza w zamku, bo już siedziały w przedpokoju, oczekując natychmiastowego sprawozdania z kolacji. Na mój widok miny im zrzedły. Stałam sobie dygocząc z zimna na wycieraczce, w kałuży spływającej ze mnie wody, z rozmazanym makijażem, a kolejne krople żałośnie skapywały mi z czubka nosa wprost na podłogę.

– Rzucił mnie. – Oznajmiłam. – Ma inną.

Po czym poszłam do swojego pokoju i z rozmachem zatrzasnęłam za sobą drzwi.