Jako introwertyczka, z założenia nie przepadam za dużymi imprezami. Wyjątkiem są całkiem luźne imprezy ze znajomymi i np. wesela, czyli okazje na których można również potańczyć, dzięki czemu czas szybko upływa, a alkohol spala się na bieżąco 😉 Natomiast wszelkie przyjęcia, święta, rodzinne spotkania i tym podobne okazje to dla mnie droga przez mękę. Hałas, długie godziny siedzenia przy stole i po raz milionowy recytowanie wyuczonej na pamięć odpowiedzi na pytanie: „Jak tam w pracy?”. Zdecydowanie wolę umówić się z kilkoma osobami i w takiej miłej, kameralnej atmosferze wypić kawę i swobodnie porozmawiać. No ale niestety czasami trzeba się dostosować i swoje odsiedzieć… ostatnie kilka okazji skłoniło mnie do zastanowienia się, dlaczego ja właściwie tak bardzo tego nie lubię, skoro wygląda na to, że inni całkiem nieźle się bawią. Pomijając moją introwertyczną naturę (czyli fakt, że wieczór w domu z książką zawsze wygrywa :)), doszłam do następujących wniosków: choć gospodarze tego typu imprez zwykle starają się jak mogą, żeby dogodzić gościom, to jednak często nieświadomie popełniają całą masę błędów i bynajmniej nie chodzi mi tutaj o sposób podania herbaty. Uniknięcie choćby kilku z nich zdecydowanie sprawiłoby, że to długaśne siedzenie przy stole byłoby znośniejsze nawet dla kogoś takiego jak ja. Przechodząc do rzeczy:
7 NAJCZĘSTSZYCH BŁĘDÓW GOSPODARZY IMPREZ
NIEPOINFORMOWANIE GOŚCI O ROZMIARACH I RODZAJU IMPREZY
„Nic takiego nie robimy, jaka tam impreza, posiedzimy sobie w ogródku”. No to przychodzisz w dżinsach i trampkach z nastawieniem na co najwyżej kawę i ciastko. I jakie jest Twoje zdziwienie, gdy na miejscu zastajesz zebranych wszystkich krewnych i znajomych, wystrojonych w sukienki i koszule, a kawa i ciastko okazują się być kilkoma daniami gorącymi… Niezręcznie? No tak.
NIEODPOWIEDNIE USADZENIE GOŚCI
W przypadku grilla w ogrodzie, każdy raczej sam bez problemu znajdzie sobie wygodne miejsce. Jeśli chodzi jednak o te bardziej oficjalne imprezy, to zwykle gospodarze planują gdzie kogo posadzić, choćby wskazując miejsce. I tutaj nie ma nic gorszego, niż zostać posadzonym obok osoby z którą dzielą nas co najmniej 2 pokolenia lub w ogóle nie ma się wspólnego tematu. Szczególnie, jeśli kompletnie nie umie się prowadzić „small talk”.
NAMAWIANIE DO PICIA NA SIŁĘ
Kiedy ktoś na początku imprezy informuje, że nie pije alkoholu bo: bierze lekarstwa/przyjechał samochodem i tymże samochodem ma zamiar wrócić/nie ma ochoty/tak sobie postanowił, to wygłaszanie „z nami się nie napijesz?” przy każdej kolejce i polewanie mu chociaż wyraźnie odmówił, na pewno nie jest w dobrym guście.
NAMAWIANIE DO JEDZENIA NA SIŁĘ
Podobnie jak wyżej, zaglądanie gościom do talerza, nakładanie kolejnych porcji i ponaglanie „no jedz! Tak malutko jesz, jeszcze tego spróbuj!” jest okropnie wnerwiające. Naprawdę, podanie do stołu i zwykłe „częstujcie się” wystarczy, goście mają po dwie sprawne ręce i sami potrafią sobie nałożyć to, na co mają ochotę. A tłumaczenie „bo może goście się wstydzą” jest w mojej opinii najgłupszym z możliwych.
PRZESADZANIE Z ILOŚCIĄ DAŃ
Nigdy nie zdarzyło mi się być na imprezie, na której zabrakłoby jedzenia. Za to bardzo często jest tego wszystkiego po prostu za dużo (nigdy nie rozumiałam po co… na pokaz?). Goście nie są w stanie wszystkiego skosztować, często wmuszają w siebie na siłę kolejne dania „żeby nie zrobić przykrości gospodarzom”. A gospodarze? Biegają tam i z powrotem z półmiskami, na zorganizowanie imprezy poświęcają mnóstwo czasu i pieniędzy… a później denerwują się, że tyle jedzenia zostało i pewnie się zmarnuje. Czy nie lepiej byłoby nieco skromniej, a za to spędzić trochę czasu z gośćmi?
NIEDOSTOSOWANIE MIEJSCA DO LICZBY GOŚCI
Rodziny powiększają się z biegiem lat, ale nasze mieszkania i domy niekoniecznie. Choć może to być trudne, w końcu trzeba przyznać, że zaproszenie wszystkich jest po prostu niemożliwe. Nie każdy ma możliwość i fundusze na zorganizowanie imprezy w lokalu, a upychanie 20 i więcej osób w małym pokoju to po prostu tortury.
NAMAWIANIE DO ZOSTANIA DŁUŻEJ
Są imprezy, z których chcemy wyjść wcześniej. Bo następnego dnia musimy wstać wcześnie do pracy, bo mamy jeszcze coś ważnego do zrobienia, bo jesteśmy zmęczeni czy zwyczajnie nie bawimy się najlepiej. Gdy gospodarze namawiają na siłę, żeby zostać dłużej, to gość jest pomiędzy młotem a kowadłem – zostać i męczyć się kolejne kilka godzin, czy wyjść i zaryzykować, że ktoś się obrazi?
Takich „potknięć” znalazłabym jeszcze mnóstwo, ale powyższe 7 irytuje mnie chyba najbardziej. Ciekawa jestem, czy denerwują tylko mnie, czyli całkiem anty-imprezową jednostkę, czy może też macie podobne odczucia? A może całkowicie odwrotnie, podczas takich spotkań czujecie się jak ryby w wodzie?