Kupiłam dwie sztuki, tak na wszelki wypadek, chociaż i tak doskonale wiedziałam jaki będzie wynik. W ciągu tych zalecanych 2-5 minut do odczekania, miliony myśli przelatywało mi przez głowę. Myślałam o tym, jaka ona (on?) będzie. Jak my się sprawdzimy w zupełnie nowych rolach. Jak powiemy rodzinie o cudzie, na który przecież tak bardzo wszyscy czekali. Myślałam o tym, czy nie zaszkodziłam w jakiś sposób, niedosypiając, jedząc byle co i nosząc ciężkie pudła podczas przeprowadzki. Czy używanie silnych środków czyszczących i do impregnacji płytek w tej sytuacji było dobrym pomysłem. Myślałam o tym, jaka jestem wdzięczna za to, jak potoczyło się moje życie. Studia skończone, doświadczenie w pracy zdobyte, kochający Mąż, wymarzone mieszkanie i mnóstwo planów na przyszłość. Może brzmi nudno i banalnie, ale właśnie tak wygląda moje Szczęście, pełne spokoju i miłości. Myślałam o tym, że w ostatnich latach ktoś ciągle czuwał nade mną i pilnował, żebym nie zeszła z drogi jaką sobie wybrałam. Myślałam o tym, że troszkę się boję. Ale boję się w taki przyjemny sposób, o ile strach w ogóle może taki być. A może nawet nie boję się, a po prostu czekam? Na zmiany, które zawsze niosą ze sobą jakiś element niepokoju i pytanie „jak to teraz będzie?”. Myślałam o tym, jak bardzo się cieszę. Jak bardzo chcę. Jak bardzo kocham, już teraz.
W końcu zerknęłam na dwie, a właściwie cztery kreseczki. Witaj, Maleństwo 🙂
Kochani, nie chciałam się spieszyć z podawaniem tej informacji na blogu, ale dziś mam uśmiech od ucha do ucha i już nie mogłam się powstrzymać. Pamiętacie, jak w urodzinowym wpisie wspominałam, że mam takie jedno, najważniejsze marzenie? Dobrze myślicie, marzyła mi się malutka śliczna dziewczynka, tak bardzo nasza. Co prawda w tej chwili nie mamy jeszcze żadnej pewności co do płci, ale jakoś nagle przestało to mieć większe znaczenie. Jak to się mówi, „byle zdrowe było” 😉 To już czwarty miesiąc, wczoraj mieliśmy okazję podziwiać Maleństwo na usg i… pewnie wszystkie mamy zrozumieją, tego uczucia nie da się opisać. Dodatkowo zafundowało nam niezły pokaz swoich umiejętności akrobatycznych, fikając koziołki i uparcie przeszkadzając lekarce w badaniu. To jest też powód mojej mniejszej aktywności na blogu, rewelacje pierwszego trymestru mocno dały mi popalić. Mam nadzieję, że teraz będzie już tylko lepiej i wróci mi choć trochę energii. Co do bloga: nie martwcie się, nie zamieni się w typowy blog parentingowy, posty w obecnych kategoriach nadal będą się pojawiały. Chociaż… jak mogłabym nie wspomnieć od czasu do czasu o największej rewolucji w moim życiu? 🙂