Im więcej wolnego czasu, tym więcej się go marnuje. Znacie to? Gdy grafik jest napięty do granic możliwości, jakimś cudem zawsze udaje się upchnąć jeszcze jedno dodatkowe zajęcie. Często sami nie wiemy jak, ale skądś bierzemy siły na to wszystko, co przecież MUSI być zrobione. A co, gdy nagle część obowiązków odpada i dostajemy w gratisie zupełnie wolne weekendy, popołudnia, a może nawet całe dni? W końcu już niedługo wakacje, urlopy… Pewnie, z początku jest super – odpoczywamy, planujemy, obiecujemy sobie jak produktywnie wykorzystamy te godziny, które właśnie spadły nam z nieba. A później przychodzi leń i ani się obejrzymy, a ta sielanka mija i czas znów zabrać się do pracy. Pozostaje rozczarowanie i żal, że przecież TYLE mieliśmy zrobić, TYLE marzeń spełnić, TYLE miejsc odwiedzić, a tymczasem zmarnowaliśmy swoją szansę oglądając niezbyt ambitne seriale i plątając się w piżamie całymi dniami. Cóż, w tym wypadku pretensje można mieć tylko i wyłącznie do siebie.
Przyznam się, że i mnie niedawno dopadł taki słodki leń. Tyle sobie obiecywałam, a to już prawie koniec maja i tak niewiele zostało zrobione, a właściwie napisane. Postanowiłam, że muszę ostro wziąć się za siebie, a poniżej przedstawię Wam kilka kroków, w jaki sposób mam zamiar się za to zabrać. W końcu to co napisane publiczne zobowiązuje 🙂
- Jasno sprecyzuję swoje cele. Czyli w pierwszej kolejności sama szczerze odpowiem sobie na pytanie, na co chcę przeznaczyć swój wolny czas. Uwaga! Cele muszą być mierzalne i określone w czasie, czyli efekt końcowy musi być łatwy do ocenienia – udało się, czy nie. Tak na dobry początek: do końca czerwca chcę napisać minimum 40 stron książki, namalować obraz do sypialni i nauczyć się gotować minimum 4 nowe potrawy, tak po jednej na tydzień. Dużo? Raczej nie, w każdym razie jest to na pewno osiągalne.
- Będę wstawać wcześniej. Jasne, że fajnie jest się powylegiwać w łóżku gdy tylko można, ale z własnego doświadczenia wiem, że gdy śpię dłużej niż potrzebuję, to czuję się nie najlepiej – boli mnie głowa, w ogóle później cały dzień jestem jakaś taka rozmemłana. 8 godzin w zupełności wystarczy i budzik na 7:30 – 8:00 powinien być w porządku. Będzie to dla mnie dodatkowym plusem z tego względu, że rano najlepiej mi się myśli i pisze.
- Będę ogarniać siebie i mieszkanie w pierwszej kolejności. Chyba znacie taką sytuację – wyobraźcie sobie, że macie wolny dzień, nigdzie się nie wybieracie, nie spodziewacie się gości, a może korzystacie z możliwości pracy z domu? Łatwo wtedy powiedzieć: „nie chce mi się, po co się ogarniać, skoro nikt nie widzi?”. Otóż nieprawda – sami siebie widzimy i chociaż nikt raczej nie będzie w domu paradował w garniaku i szpilkach, to jednak prysznic, wygodne ciuchy zamiast szlafroka i nawet delikatny makijaż skutecznie poprawiają nastrój i dodają energii. A gdy jeszcze uporządkujemy miejsce pracy i już z samego rana załatwimy te najmniej przyjemne czynności (pranie, sprzątanie…) to już nic nie będzie rozpraszało uwagi.
- Będę planowała minimum dzień wcześniej. Nie wiem jak Wy, ale ja lubię mieć wszystko zaplanowane, łącznie z tym, co będzie na obiad, w co się ubiorę i którym autobusem pojadę do lekarza. Teraz dodatkowo mam zamiar robić plany ściśle związane z celami z punktu pierwszego. Jak np.: „od 9:00 do 12:00 będę pisać i nie dam się żadnym rozpraszaczom (facebook, pinterest…)”. A później nagroda w postaci wciągającej książki 😉
Póki co – to tyle. Jestem zdania, że nie ma co od razu obiecywać sobie za dużo, a zmiany najlepiej jest wprowadzać małymi kroczkami. A co, jeśli któregoś dnia się nie uda i znów zmarnuję mnóstwo czasu wylegując się na kanapie? Cóż, czasami zdarzają się takie dni (szczególnie te ponure i deszczowe, jak dziś 😉 ), gdy wena i chęci gdzieś się chowają, a człowiek po prostu potrzebuje wrzucić na luz i odpocząć, nawet tak zupełnie bezmyślnie. Byle tylko nie zapomnieć o tym, że beztroskie opierdalactwo nie jest głównym celem.
Dajcie znać w komentarzach, czy też zdarza Wam się walczyć z leniem, a jeśli tak – jakie są Wasze sposoby?
Źródło zdjęcia: 1.