Dawno nie było na blogu recenzji, głównie z powodu mojego napiętego grafiku. Liczę, że niedługo się to zmieni i będę mogła częściej polecać Wam coś wartego obejrzenia lub przeczytania. Póki co, z niezbyt przyjemnych powodów, przez ostatnie dni w pewnym sensie zostałam uziemiona w domu i udało mi się znaleźć trochę czasu na obejrzenie filmu. Wybór padł na „Masz talent!” („One Chance”) w reżyserii Davida Frankela.
Po pierwsze, jest to film biograficzny. Oparty na prawdziwej historii Paula Pottsa (w tej roli James Corden) – nieśmiałego sprzedawcy telefonów, obdarzonego wielkim talentem. Myślę, że większość z Was zna taki cytat Coelho: „I kiedy czegoś gorąco pragniesz, to cały wszechświat sprzyja potajemnie twojemu pragnieniu”. Otóż życie Paula jest całkowitym zaprzeczeniem tych słów. Niezachęcający wygląd, brak akceptacji ze strony rówieśników, brak wsparcia ze strony ojca, bariery i presja otoczenia wynikające z mieszkania w małym miasteczku to tylko niektóre z przeciwności jakie funduje mu złośliwy los. Pasją, talentem i jednocześnie marzeniem Paula jest śpiewanie. W muzyce i operze znajduje swój świat, o wiele piękniejszy i szlachetniejszy od otaczającej go rzeczywistości. Co najlepsze, robi wszystko co w swojej mocy, aby się rozwijać i talent przekształcić w zawód, między innymi wyjeżdża do Wenecji gdzie ma okazję szkolić się pod okiem najlepszych. Niestety, na jego drodze pojawiają się coraz to nowe przeszkody – a to nieudany występ, a to ostra krytyka z ust mistrza, liczne wypadki i problemy zdrowotne. To wszystko powoduje, że Paul zaczyna tracić wiarę we własne możliwości.
„Masz talent!” jest jednak opowieścią nie tylko o wielkim talencie. To również historia o miłości, a konkretnie tej szczerej, prawdziwej, ponadczasowej. W filmie doskonale ukazane zostało to, co w przysiędze małżeńskiej kryje się pod słowami „na złe”. We wszystkich działaniach Paula wspiera jego urocza żona Julz (Alexandra Roach). Wspiera w pełnym tego słowa znaczeniu – motywuje, podnosi na duchu, pracuje za dwoje gdy Paul znajduje się w dołku. To właśnie dzięki niej marzenie Paula w końcu się spełnia, a udział w brytyjskiej edycji „Mam talent” okazuje się być przełomowym momentem w życiu skromnego sprzedawcy.
Film ogląda się świetnie, nie tylko ze wzglądu na fabułę. Jest to komedia obyczajowa, dzięki czemu nieraz podczas oglądania pojawia się uśmiech, a także znajdziemy w nim elementy dramatu – wiecie, kibicujemy z całych sił głównemu bohaterowi, a tu „łup!” i znowu leży rozłożony na łopatki. A jeśli tak jak ja, lubicie na filmie się powzruszać, to gwarantuję że będą i takie sceny, podczas których łezka się w oku zakręci. I obowiązkowy happy end, w którym mamy pojednanie z rodziną, zwycięstwo w popularnym programie i najważniejsze: triumf ogromnego talentu. Historia Paula jest doskonałym przykładem tego, że pozory mogą mylić, a stereotypy często mają niewiele wspólnego z prawdą. I daje potężnego motywacyjnego kopa w tyłek, bo o marzenia trzeba przecież walczyć.
Jeśli wciąż nie jesteście przekonani, czy warto poświęcić wieczór na obejrzenie „Masz talent!”, poświęćcie chociaż kilka minut na obejrzenie wstępu „prawdziwego” Paula.