Chyba każdy czytał książki, oglądał filmy lub seriale, w których występują bogate mieszkanki Nowego Jorku. Piękne, beztroskie, ubrane w ciuchy od najlepszych projektantów, noszące drogą biżuterię, spędzające wakacje w najmodniejszych miejscach. Przyznajcie się – która z Was nie chciałaby choć na chwilę zamienić się rolami z kobietą, która ma wszystko? Brzmi kusząco, jest jednak pewien haczyk: czy to, co widzimy na ekranach lub w kolorowych magazynach, to prawda, czy może istnieje jakieś „drugie dno”? Dzięki książce „Naczelne z Park Avenue” autorstwa Wednesday Martin możecie przekonać się, jak wygląda życie nowojorskich wyższych sfer od kuchni.
Wednesday Martin jest pisarką, antropolożką i socjolożką. W pewnym momencie swojego życia podjęła wraz z mężem decyzję o przeprowadzce do najbardziej luksusowej dzielnicy Manhattanu – na Upper East Side. Gdy po raz pierwszy została mamą, mocno zależało jej na tym, żeby wkręcić się w towarzystwo innych mam, nawiązać przyjaźnie. Nie spodziewała się, że zostanie zupełnie zignorowana, ponieważ nie spełnia standardów narzuconych przez wyniosłe i wyrachowane kobiety. Powiedzieć, że przeżyła szok kulturowy, to za mało. Trudno jej było pojąć, jak to możliwe, że wykształcone i inteligentne mieszkanki Manhattanu dobrowolnie rezygnują z pracy zawodowej, poświęcając się wychowywaniu dzieci i prowadzeniu domu. Tyle, że przez prowadzenie domu rozumie się zarządzanie sztabem służby, planowanie kariery dziecka gdy to zaczyna chodzić do żłobka i inwestowanie w siebie milionów dolarów, aby wyglądać… jak milion dolarów. Autorka kolejne lata spędziła, prowadząc obserwacje i próbując się odnaleźć w zupełnie nowym środowisku. Szybko się zorientowała, że wśród kobiet panuje jasno zarysowana hierarchia i każda z nich musi spełnić szereg kryteriów, aby w ogóle mieć szansę na wspinaczkę po towarzyskiej drabinie. Zawsze idealnie ułożone włosy, mordercze treningi, zastrzyki przeciwbólowe, aby móc wytrzymać w niewygodnych butach, konieczność posiadania torebki Birkin, która jest wyznacznikiem wysokiego statusu… do tego co najmniej kilkoro dzieci i bogaty mąż, który wypłaca wynagrodzenie własnej żonie. Wednesday Martin szczególnie skupia się na analizie roli matki i jej wnioski brzmią dość niepokojąco. Dacie wiarę, że należy urodzić dziecko w odpowiednim miesiącu, aby miało ono większe szanse na dostanie się do prestiżowego przedszkola i dobrze wypadło podczas „rozmowy kwalifikacyjnej”? Dzieci zapisywane są na całe mnóstwo dodatkowych zajęć, mają prywatnych nauczycieli i nawet nawiązując przyjaźnie w tak młodym wieku muszą dbać o odpowiednią sieć kontaktów. Czytając to wszystko nie mogłam pozbyć się myśli, że świat staje na głowie. Totalne wariactwo.
„Przez kilka lat spędzonych pośród nich jako badaczka i matka zrozumiałam, że kobiety na Upper East Side chcą dla swoich dzieci dokładnie tego samego, co wszystkie matki – żeby były zdrowe i szczęśliwe, żeby czuły się kochane, żeby się dobrze rozwijały i pewnego dnia do czegoś w życiu doszły. I tu kończą się podobieństwa. Jeśli się nie urodziłeś na Manhattanie, a być może nawet jeśli się tam urodziłeś, nic, co dotyczy Upper East Side, nie będzie ci się wydawać naturalne.”
Wtedy doszłam do rozdziału, w którym autorka opisuje stratę swojej córeczki w szóstym miesiącu ciąży. Bardzo ciężko było czytać o tak trudnych przeżyciach, ale jedocześnie dzięki temu moja ocena nowojorskich kobiet podskoczyła o kilka kresek – przekonałam się, że drzemią w nich jakieś ludzkie odruchy. Okazało się, że całe to bogactwo, perfekcyjny wygląd, pogoń za doskonałością, to jedynie wybrany przez nie styl życia. Pod maską kobiety idealnej chowają własne dramaty, problemy, niejedna z nich również nie donosiła ciąży lub straciła dziecko np. w wyniku śmierci łóżeczkowej. W obliczu takich tragedii potrafią się jednoczyć, pocieszać i wspierać nawzajem. Ponadto szybkie tempo życia, presja i ciągła rywalizacja mają swoje ciemne strony. Kobiety często nie radzą sobie psychicznie, cierpią na bezsenność, sięgają po alkohol, a środki uspokajające łykają jak cukierki. Boją się upływu czasu, chorób, utraty popularności, tego, że są nie dość dobrymi matkami, czy zdrady mężów, od których są całkowicie zależne finansowo. Tu samo nasuwa się znane stwierdzenie, że pieniądze czy wysoka pozycja szczęścia nie dają.
Tym, co wyróżnia „Naczelne z Park Avenue”, jest błyskotliwy i oryginalny styl autorki. Wednesday Martin korzysta ze swojego wykształcenia i opisuje swoje obserwacje z punktu widzenia antropologa, nierzadko powołując się naukowe źródła. Dokonuje wnikliwej analizy zwyczajów bogatych, wpływowych kobiet, porównując je do małp lub afrykańskich plemion. Te porównania czasami wypadają zabawnie, na pewno jednak pomagają wytłumaczyć pewne zachowania i spojrzeć na nie z innej, świeższej perspektywy. Dodatkowo cenię autorkę za obiektywizm – mimo tego, że sama weszła do środowiska „naczelnych”, nie ocenia ich, nie krytykuje ani nie wyśmiewa. Fakt, że w książce opowiada również o własnych doświadczeniach, dodaje jej wiarygodności i sprawia, że z ciekawością śledzi się jej perypetie – czy nie dość zamożna i raz po raz popełniająca jakieś gafy, zostanie w końcu zaakceptowana przez pozostałe „samice ze stada”?
Książkę bardzo gorąco polecam. Rzetelnie i obiektywnie przedstawia obraz życia najwyższych sfer Manhattanu, pozwalając czytelnikowi na samodzielną ocenę, czy rzeczywiście jest to miejsce, w którym chciałby zamieszkać. We mnie książka wywołała szereg skrajnych emocji; od zaskoczenia, poprzez niesmak, irytację, aż po smutek, współczucie i podziw. Co więcej, lekkie pióro autorki sprawia, że momentami można się uśmiechnąć i dobrze się ją czyta. Rzekłoby się – lektura idealna.
Za przedpremierowy egzemplarz książki bardzo dziękuję Wydawnictwu Znak Literanova.