Miał być wpis o tym, o czym już od mniej więcej tygodnia trąbi cały Internet. Tak, mnie też się ciśnienie podniosło po obejrzeniu spotu „Nie odkładaj macierzyństwa na potem”. Tak, choć sama chcę być mamą już teraz, mając 24 lata, to uważam, że ta kampania nie została dobrze przemyślana i odniosła skutek wręcz przeciwny do zamierzonego. Ale wiecie co? Nie będę się powtarzać. Na wielu blogach powstały już posty potępiające straszenie i zmuszanie kobiet do czegokolwiek, brak wsparcia państwa dla młodych rodziców czy pominięcie oczywistego faktu, że do poczęcia dziecka trzeba dwojga. Zamiast kolejnych słów krytyki, chciałabym zachęcić Was wszystkich (wszystkich! dzieciatych, niedzieciatych, planujących i nieplanujących) do sięgnięcia po wyjątkową lekturę, której autorka o macierzyństwie opowiada dokładnie tak, jak jest. Kawa na ławę.
Małgorzata Łukowiak, za swoją szczerość aż do bólu, zasługuje na ogromne uznanie. Jej historia w gruncie rzeczy jest bardzo podobna do historii wielu z nas. Z okładki: „Najpierw strategiczne inwestycje: studia, staże, kursy. Praca. Ślub. Kredyt. Kalkulacje, analizy. Kolejne, coraz bardziej ambitne projekty. A projekt <dziecko>? Nie teraz, może później, nie w tym kwartale. I tak bez kwalifikacji? <Święty Mikołaju, daj mi na próbę trzylatkę. Od osiemnastej do dwudziestej, w dni robocze. Przymierzę się>. Aż któregoś dnia budzisz się i masz dzieci, dom, pracę. Za krótką dobę. Tylko dwie ręce. Tylko jedną głowę. I coraz mniej siebie.” Autorka daleka jest od rozpływania się na widok każdego napotkanego niemowlęcia, a pytanie „kiedy?” wywołuje u niej reakcję alergiczną. Do czasu… Gdy w końcu zaczyna się zastanawiać, jak sprawdziłaby się w roli matki i czy niedługo nie będzie na tą decyzję za późno, pojawia się ten impuls, który pewnie wszystkie mamy doskonale znają. Opisuje trudne chwile, gdy starania o dziecko nie przynosiły skutków, a następnie bez zbędnego koloryzowania przedstawia emocje i zmiany, jakie towarzyszą kobiecie na każdym etapie ciąży. A później – cóż, rewolucja. Synek. I córeczka. I kolejny synek.
W książce „Projekt matka. Niepowieść” dzieci są po prostu dziećmi. Nie uroczymi bobaskami, nie aniołkami o złotych lokach i rozbrajających uśmiechach, nie maskotkami ani ponadprzeciętnymi geniuszami. Dziećmi. Płaczącymi, często niegrzecznymi, zadającymi miliony niewygodnych pytań, chorującymi, bałaganiącymi, domagającymi się nieustannej uwagi. A matka jest człowiekiem. Bywa zmęczona, zestresowana, zniechęcona, przytłoczona ilością obowiązków. Mimo, że codziennie daje z siebie 200%, raz po raz popełnia przeróżne błędy wychowawcze. Ciągle uczy się planowania i organizacji, bo choć macierzyństwo wywróciło jej życie do góry nogami, to nie ma najmniejszego zamiaru rezygnować z pracy zawodowej. Ani z bycia kobietą, która przecież też ma swoje potrzeby.
„Projekt matka” porównałabym do reportażu z ekstremalnej wyprawy przez dżunglę. Z dokładnym opisem wszystkich niebezpieczeństw czyhających na niedoświadczonego podróżnika, bez zachęcania (w końcu taka wyprawa nie jest dla każdego), ale też bez niepotrzebnego straszenia. Bywa ciężko, wręcz dramatycznie, a równocześnie tych przeżyć, emocji i widoków nie da się zapomnieć. A takie silne przeżycia zmieniają, muszą zmieniać – wraz ze wzrostem liczby dzieci zmienia się nie tylko ciało autorki, ale i jej sposób postrzegania świata. W książce pojawiają się bardzo osobiste refleksje i opinie, jednak wciąż bez zachwytów, ani przestrzegania, że dziecko oznacza jakiś koniec. Raczej początek 😉 Dostajemy po prostu rzeczowy obraz tego, jak wygląda macierzyństwo XXI wieku i to w kraju, w którym polityka prorodzinna mocno kuleje. Obraz tego, jak wygląda szukanie równowagi pomiędzy pracą, a życiem rodzinnym w wykonaniu inteligentnej i ambitnej Polki.
Aby oszczędzić niektórym rozczarowania, muszę ostrzec, że styl pisania Małgorzaty Łukowiak nie jest łatwy i przyjemny w odbiorze. Język bywa dość zagmatwany, chaotyczny i pełen trudnych słów. Dla oczytanego człowieka nie powinno być to problemem, ale zdaję sobie sprawę, że może zniechęcać. Cóż, spróbujcie – moim zdaniem warto. Bo kto przebrnie przez „Projekt matka. Niepowieść”, pozna blaski i cienie rodzicielstwa bez dodatku słodkiego lukru i nadal będzie przekonany o słuszności posiadania dzieci, ten zdecydowanie do tej decyzji dojrzał. A kogo nie przekona… temu cisza i spokój w domu będą jeszcze bardziej miłe.
6 Comments
Nie wiem skąd krytyka wspominanego spotu… Przecież problem, który porusza istnieje. Wiele kobiet odkłada ciążę, ze względu na awans w pracy, zakup większego samochodu czy mieszkania, a później faktycznie okazuje się, że jest za późno. Przecież spot nie jest adresowany do studentek, singli z wyboru (lub nie), kobiet podróżniczek, a do kobiet, które chcą mieć dziecko, ale ze względu na karierę i inne dobra materialne odkładają tą ważną decyzję w nieskończoność…
Aga, cel samego spotu jest dobry, do mnie jednak zupełnie nie przemawia wykonanie, według mnie jest raczej oderwane od rzeczywistości w naszym kraju. Sama nie znam ani jednej kobiety po 40-stce, która z powodu robienia kariery „nie zdążyła” zostać matką (może i istnieją – nie wiem, nie spotkałam się z tym… a przepracowałam kilka lat w korporacji, gdzie teoretycznie powinny pracować takie kobiety jak bohaterka spotu). Za to takie, które bardzo chciałyby mieć dzieci wcześniej, ale musiały odkładać tą decyzję na później z powodu braku odpowiedniego kandydata na ojca, braku pracy czy braku w ogóle środków finansowych, które zapewniłyby dziecku życie na jakim takim poziomie – jak najbardziej, takie znam. Wydaje mi się, że spot zostałby bardziej życzliwie przyjęty, gdyby zamiast pokazywania kobietom co tracą, pokazywał co mogą zyskać – szczęśliwą rodzinę. A gdyby jeszcze pokazywał możliwości, w jaki sposób młodzi rodzi rodzice mogą szukać wsparcia (np. praca pozwalająca na pogodzenie rodzicielstwa z realizowaniem się zawodowo, pomoc finansowa, opieka dla dziecka) to w ogóle mogłoby zachęcić młode kobiety, które dzieci chcą mieć, ale wahają się z powodu licznych obaw.
Chodzi o to, że spot miał trafić właśnie do tych kobiet, które na dziecko stać, ale wydaje im się, że jeszcze jest czas. A takich kobiet jest wokół Nas więcej niż Nam się wydaje. Może nie takich, które kursują na linii Paryż – Tokio co tydzień, ale takich, które mają zwykłą pracę, mieszkanie w bloku i partnera. Problem w tym, że wielu osobom wydaje się, że to wciąż za mało, że potrzebny lepszy samochód, dom najlepiej z ogródkiem i fundusze na milion ładnych ubranek dla maluszka i wypasiony wózek. A przecież nie o to chodzi w macierzyństwie, żeby było Nas stać na 10 par kolorowych śpioszków. Spot nie jest adresowany do kobiet samotnych czy bezrobotnych, nie do nich twórcy chcieli trafić.
Mówienie 'chciałabym mieć dziecko’, ALE 'stan polityki prorodzinnej w tym kraju na to nie pozwala’, ALBO 'partner nie ten’ to wyraz życiowej nieporadności. Skoro partner nie ten to czas poszukać „tego”.
Aniu sama zostaniesz młodziutką mamą i nie przeszkodziła Ci w tym polityka prorodzinna. Zdobyłaś wykształcenie, doświadczenie w pracy, masz męża i marzysz o dziecku. Właśnie o tym mówi spot, o tym, żeby się decydować jeśli się o dziecku marzy i ma się ku temu warunki. Wiele kobiet na Twoim miejscu, decyduje się na rozwój kariery, kolejne awanse i o tym właśnie mówi ten spot.
Ok, wierzę Ci na słowo, ze takie kobiety z pracą, mieszkaniem, partnerem istnieją, a mimo to zwlekają z decyzją o macierzyństwie 😉 choć tak jak pisałam, jeszcze się z tym nie spotkałam – z moich obserwacji wynika raczej, że jak kobiety czują się dość pewnie (np. mają pracę na normalną umowę z gwarancją powrotu po urlopie macierzyńskim), to raczej dość chętnie planują powiększenie rodziny. Coś jednak z realizacją spotu musiało pójść nie tak biorąc pod uwagę to, jak negatywnie został odebrany przez tak wiele kobiet :/
Jesli nie znasz kobiety, która w wyniku splotu okoliczności nie zdążyła to ja mogę Cię przedstawić … sobie i jeszcze szerokiemu gronu moich koleżanek ;). To atak apropos … ja napisałam akurat tekst, który może nie pochwalał ale w pełni zgadzał się z przesłaniem spotu. Znam zbyt wiele spełnionych kobiet, które nie zdążyły. Odnośni książki to bardzo ciekawe, kocham czytać a ostatnio nie mogę znaleźć dobrych słów, więc może poczytam ;).
W wyniku „splotu okoliczności” znam, ale nie znam takich, które nie zdążyłyby tylko i wyłącznie z powodu robienia kariery 😉 ale nie spieram się, obracam się w towarzystwie raczej młodszych kobiet i może po prostu nie mam kontaktu z takimi, które miały być grupą docelową spotu. Zajrzałam do Ciebie – ciekawie było poznać Twój punkt widzenia, bo jednak w sieci zdecydowaną większość stanowią odpowiedzi kobiet przed 30-stką, lub takich, które dzieci w ogóle mieć nie chcą. Co do książki – zachęcam 🙂
Comments are closed.