Dziwnie mi jakoś. Po raz pierwszy od kilku lat jest styczeń, a ja nie mam żadnych egzaminów przed sobą 😀 Wiem jednak, że sporą część moich Czytelników stanowią osoby uczące się i dlatego choć już pożegnałam się z uczelnią, postanowiłam podzielić się z Wami tym, co jako studentka w czasie sesji robiłam źle. Dokładnie tak, nie będę tutaj truła o super metodach zakuwania (każdy musi znaleźć swoją, nie ma złotego środka), a za to pokażę Wam, jakich błędów z odrobiną rozumu i dobrej woli można uniknąć podczas studiowania. Przyznaję się, że mnie nieraz zdarzało się podchodzić do jednego testu dwa, trzy, więcej razy… czasami wynikało to z czystej złośliwości prowadzącego i wtedy razem ze mną egzamin powtarzała co najmniej połowa zdających osób (ach, ekonometria!), ale nie da się ukryć, że zwykle można było po prostu lepiej się przygotować.
No to zaczynamy – co można było zrobić inaczej i dzięki temu pokonać tą zmorę-sesję w pierwszym starciu?
7 grzechów byłej studentki:
1. Można było chodzić na wykłady i prowadzić swoje notatki. Szczególnie podczas dwóch ostatnich lat, gdy studiowałam zaocznie i przecież za te godziny płaciłam. Ale nie, w sobotę o 7 rano łóżko wygrywało… błąd!
2. No dobra, czasami nie dało się być na wszystkich wykładach, choćby dlatego, że kolidowały mi z pracą. Ale można było wcześniej się zorientować w terminach egzaminów, kolokwiów, projektów etc. i opracować sobie jakiś sensowny plan działania. Wtedy by nie było zaskoczenia: „to my mamy 3 egzaminy w TEN weekend?!”.
3. Można było wcześniej zacząć się przygotowywać, zamiast w panice przeglądać notatki dzień, a właściwie wieczór przed egzaminem. A przynajmniej wcześniej zadbać o to, żeby mieć z czego się uczyć: wypożyczyć książki, skserować przykładowe testy, poszukać materiałów dostępnych w Internecie (notatek.pl– polecam!).
4. Można było częściej uczyć się ze znajomymi. Chodzi mi tutaj przede wszystkim o zadania z matmy, których często sama nie mogłam ruszyć. Kiedy kilka osób myśli, to ktoś w końcu musi wpaść na rozwiązanie.
5. Można było częściej robić ściągi. Niekoniecznie po to, żeby z nich korzystać 😉 ja nie umiem ściągać, zawsze okropnie się stresowałam, że ktoś mnie przyłapie no i nie popieram nieuczciwych zagrywek. Ale samo wypisywanie najważniejszych informacji jest dobrą powtórką, a posiadanie tego papierka w kieszeni dodaje pewności siebie.
6. Można było odpuścić sobie imprezowanie w trakcie sesji i do egzaminów podchodzić wyspaną i wypoczętą. Kac naprawdę nie pomaga w koncentracji…
7. Można było wyluzować. Przychodzenie na uczelnię wcześniej, gdy tłum ludzi już kłębił się pod salą, było bez sensu. Nawet jeśli świetnie się przygotowałam, to słuchanie jak inni się przepytują i patrzenie jak wyciągają kilometrowe ściągi sprawiało, że pojawiała się myśl: „oni są tak dobrze przygotowani, a ja nic nie umiem!”. Denerwowałam się, często zupełnie niepotrzebnie.
Można było? No można. Mniej zbędnego stresu, więcej wolnego czasu, satysfakcja po zdaniu wszystkiego w pierwszym terminie – były i takie semestry, gdy wszystko szło gładko i znam to uczucie ogromnej ulgi 🙂 Z perspektywy czasu mogę napisać, że sesja wcale nie musi być taka straszna, jeśli tylko się do niej mądrze podejdzie.
Ciekawa jestem jak to wygląda/wyglądało u Was. Macie jakąś sprawdzoną „strategię”, która pomaga Wam skutecznie przygotowywać się do egzaminów, czy może i Wam zdarza się popełniać błędy?
Źródło zdjęcia: 1.